Wymyślony wróg?

Walka z czasopismami erotycznymi, jaka miała ostatnio miejsce Polsce, rozpoczęła się i zakończyła z inicjatywy polityków. Wiele mówiono o pornografii i niebezpieczeństwie, na jakie naraża ona nasze dzieci. W batalii tej nie zapytano o opinię fachowców, a tez nie poparto dowodami – takimi chociażby, jak badania opinii publicznej. Do dziś nie ustalono nawet oficjalnej definicji pornografii. Walczono więc z nieznanym i chyba – wymyślonym wrogiem.

– Jako wydawca erotyki od początku wskazywaliśmy na fakt, iż problem wpływu mediów dla dorosłych na dzieci w sektorze prasy w ogóle nie istnieje. W Polsce wszelkie takie czasopisma są zafoliowane, uniemożliwiając klientowi dotarcie do treści przed zakupem. W zdecydowanej większości punktów sprzedaży stosujących samoobsługową technologię zakupu materiały erotyczne mają wydzieloną osobną, odpowiednio oznaczoną półkę. Nieletni, nawet gdyby przełamał wstyd, nie sięgnie po pismo dla dorosłych, bowiem doskonale zdaje sobie sprawę, iż sprzedawca odmówi wydania takiego towaru, narażając młodego człowieka na nieprzyjemności i publiczne napiętnowanie – mówi Marcin Drews, rzecznik prasowy Onimedia SA, wydawcy marki Digital Red.

Internetowe zagrożenie

Na system ochrony składa się więc nie tylko fizyczne zabezpieczenie towaru folią i odpowiednie oznaczenie, ale i świadomość zarówno kupującego, jak i sprzedającego. System ten działa doskonale, czego dowiodła chociażby zeszłoroczna, nieudana prowokacja dziennikarska, jaka miała miejsce w jednym z salonów samoobsługowych, gdzie podstawione dzieci próbowały kupić materiały erotyczne. Sprzedawca zdecydowanie odmówił i zgłosił ten fakt zwierzchnikom, a krótko później okazało się, iż była to zaaranżowana próba wykazania, że prasa erotyczna dostępna jest młodzieży. Próba, dodajmy, kompletnie nieudana.

Młodociany kupujący film erotyczny w kiosku czy salonie prasowym to mit. Dziś młodzież ściąga erotykę, nawet tę nielegalną, za darmo, za pośrednictwem pirackich systemów internetowych. I tu leży prawdziwy problem. Wskazuje na to Parry Aftab, amerykańska specjalistka ds. bezpieczeństwa dzieci w sieci, w swojej książce „Internet a dzieci. Uzależnienia i inne niebezpieczeństwa”. Pisze ona, iż „dzieci nie muszą szukać kioskarza, który zechce sprzedać im pisemka porno. Nie muszą wyciągać pieniędzy, by je kupić. Nie muszą przemycać ich z domu kolegi (…). To, co mogą zobaczyć w sieci, jest dostarczone do domu, bezpłatne, bardzo łatwe do znalezienia (poprzez zwykłą wyszukiwarkę) i w wielu przypadkach – znacznie bogatsze graficznie niż to, co mogłyby dostać spod lady”.

Prawo do rozrywki

Parry Aftab wspomina przy tym, iż dorośli mają prawo mieć swoje rozrywki, mniej lub bardziej zdrowe – wszak miliony ludzi kupują chociażby alkohol, czy papierosy. A wysoka sprzedaż prasy erotycznej udowadnia, iż jest na nią popyt wśród dorosłych, a zatem tych, którzy świadomie zgadzają się na odbiór tego typu treści i chcą mieć do nich dostęp poprzez kioski i salony prasowe. Potwierdziły to nawet opublikowane niedawno badania opinii publicznej.

Odpowiedzialni sprzedawcy

Nie oznacza to oczywiście, iż kwestia bezpieczeństwa dzieci jest czy była kiedykolwiek lekceważona. W ramach akcji „Odpowiedzialny sprzedawca”, jaką Kolporter SA przeprowadził wspólnie z wydawnictwem Onimedia, do punktów sprzedaży trafiły naklejki „Stop – odpowiedzialny sprzedawca nie sprzedaje czasopism erotycznych młodzieży do lat 18″. Dodatkowo na okładkach czasopism erotycznych tego wydawcy pojawił się znak „F”, oznaczający, że treści zawarte w pismach nie są przeznaczone dla osób poniżej 18. roku życia. Erotyka prasowa, będąca częścią sektora mediów rozrywkowych, nie stanowi więc żadnego problemu, a próba jej delegalizacji byłaby niezgodna z konstytucją. Na szczęście politycy dostrzegli, iż walczyli z wrogiem, którego tak naprawdę nie ma. Pytanie tylko, na jak długo wystarczy im refleksji i kiedy kolejny poseł będzie chciał wykorzystać kolejną burzę wokół tego segmentu czasopism do zyskania medialnej popularności…

Kulawe prawo

Zagrożenia czają się natomiast gdzie indziej i polskie prawodawstwo wciąż nie może sobie z nimi poradzić. Największym z nich jest internetowa pedofilia oraz inne przejawy nielegalnej, tzw. twardej pornografii w sieci. Wciąż funkcjonuje dla przykładu strona tak zwanych „dobrych pedofilów” i o dziwo nie można z tym faktem nic zrobić, bo według Komendy Głównej Policji w Warszawie, nie narusza ona polskich przepisów.

– Jako odpowiedzialny wydawca legalnej prasy dla dorosłych, to my oficjalnie wskazaliśmy na błędny naszym zdaniem zapis w kodeksie karnym, pozwalający sprzedawać erotykę osobom, które ukończyły 15 lat. Sami przy tym od początku działalności podnieśliśmy tę granicę do 18 lat, sprzedając pisma jedynie osobom dorosłym, pełnoletnim. Dziś, gdy zakończyły się próby ataku na erotykę, chcemy wskazać prawdziwe źródło niebezpieczeństwa, na jakie narażone są dzieci, opowiadając się stanowczo za prawnym ukróceniem pedofilskiej działalności w sieci Internet – stwierdza M. Drews.

Wszystkim sprzedawcom prasy erotycznej pozostaje mieć nadzieje, że posłowie zaczną czytać naukowe opracowania, dotyczące ustaw, które chcą wprowadzać.

Maciej Topolski

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.